środa, 31 października 2012

Medal of Honor Warfighter - Moim zdaniem, czyli Radoka subiektywna recenzja

Od kilku dni na moim dysku niepodzielnie króluje najnowszy Medal of Honor Warfighter, o którym miałem już okazję napisać w poprzednim poście. Pierwsze wrażenie jest kolosalne i porażające. Gra mnie zwyczajnie zachwyciła. A jaka jest po bliższym przyjrzeniu się jej? Postaram się odpowiedzieć na to pytanie.

Samotny na placu boju.
W zwyczaju mam zaczynać takie gry (łączące kampanię i grę z innymi graczami) od rozgrywki dla pojedynczego gracza. I tym razem postanowiłem zgłębić tajniki gry od tej strony, od czasu do czasu stając w szranki z innymi graczami w walnej bitwie narodów. Kampania jest kontynuacją, może nie bezpośrednią, Medal of Honor wydanego w 2010 roku. Spotykamy tu takich starych znajomych jak Voodoo, Dusty (ten koleś z okładki poprzedniej części gry), Mother, czy Preacher. W większości skupimy się na losach tego ostatniego, gdyż będzie nam dane poznać jego przeszłość, jego trudne relacje z rodziną oraz przyczyny i konsekwencje kilku decyzji jakie nasz bohater podejmie w grze. Poza "kaznodzieją" pokierujemy także operatorem o ksywie "Stump".

Bombowy początek.
Medal of Honor Warfighter jak przystało na współczesną grę akcji opisuje nam walkę z wrogiem nr 1 w XXI w, czyli terrorystami. Dzięki działaniom jakie podejmuje grupa Tier 1 odwiedzimy m.in Pakistan, Iran czy Bałkany.
Całość zapowiada się dość niewinnie. Pierwsze minuty gry to typowa misja "cichaczem do celu". Eliminacja strażników z broni z tłumikiem, podłożenie ładunku, detonacja i ... tutaj zaczyna się cała zabawa. Zamiast chirurgicznego uderzenia w transport terrorystów zaczyna się wojna. I to wojna na szeroką skalę. Ludzie biegają, strzelają, śmigłowce latają nad głowami, a pośrodku Preacher i Mother muszą się ewakuować. A to dopiero początek.
Ogólnie, by nie streszczać fabuły, cała akcja skupia się wokół tajemniczego materiału wybuchowego, który podczas naszej pierwszej misji dość porządnie zdemolował pewien port. Materiał ten jest w posiadaniu terrorystów, którzy jak wiadomo raczej bombek na choinkę z niego robić nie będą. Zatem jako dobrzy amerykańscy chłopcy od zadań specjalnych ruszany tam gdzie i diabeł baby posłać nie chciał, by sprawę wyjaśnić, załagodzić i pogodzić wszystkich ogniem i ołowiem.
Fabuła serwuje nam kilka ciekawych smaczków oraz momentów, w których z jednej chwili uśmiech ciśnie się na usta jako reakcja na tekst rzucony przez jakiegoś bohatera, by potem zamilknąć w zaskoczeniu widząc, że nie wszyscy terroryści to "rozrywkowe" chłopaki łapiące w lot amerykańskie poczucie humoru.
Fabuła bardziej mi przypasowała niż to co serwuje nam Battlefield 3. Jest dynamiczna, pełna zwrotów akcji i naprawdę trzyma człowieka kurczowo, aż do ostatniej misji.

Jak GROM z jasnego nieba.
Narracja poprowadzona jest bardzo dobrze, a dość dużą zasługę w tym ma charakter niektórych misji. Ciche misje wręcz skradankowe, czy wypełnione akcją misje w których szturmujemy jakieś obiekty. Czy perełki w postaci jazdy samochodem po ulicach Dubaju. Nawiasem mówiąc najnowszy Need For Speed Most Wanted ma też działać na silniku Frostbite 2.0 i jeśli będzie co najmniej taki jak pokazany model jazdy i zniszczeń tutaj, to zapowiada się ciekawy tytuł.
Osobiście jednak najbardziej urzekła mnie jedna misja. Nazywa się ona "Starzy przyjaciele" i rozgrywa się w Bośni, gdzie to mamy zatrzymać bośniackiego handlarza bronią. Sterujemy Stump'em, wspierając Voodoo w działaniach ofensywnych. Nasz zespół za to blisko współpracuje z GROM-em. Misja jest rewelacyjna, zwłaszcza, że pełno w niej smaczków. Nie wiem czy to celowy zabieg twórców gry, czy może pomysł oficerów GROMu współpracujących z nimi, ale spotykamy tam takich żołnierzy jak "Diabeł" i "Kaśka". Te dwa pseudonimy należały kolejno do Ś.P. podpułkownika Leszka Drewniaka i Ś.P. porucznika Krzysztofa Kaśkosa. Piękny hołd złożony żołnierzom formacji. Cała misja zdaje się nawiązywać do operacji "Little Flower" i aresztowania Slavko Dokmanovicia, w którym GROM brał dość czynny udział.
Zresztą większość misji wzorowana jest na autentycznych operacjach w których udział miały okazje brać oddziały specjalne.
Pomimo, że pozornie misji nie jest wiele, są one dość rozbudowane i bardzo klimatycznie zrealizowane. Czasem, czułem się jakbym realizował plan taktyczny z Rainbow Six.

Kupą, Mości Panowie!
Multiplayer oferuje natomiast, podobnie jak poprzedniczka, rozgrywkę będącą połączeniem dynamiki i wielkości map z Call of Duty z taktycznym podejściem Battlefield. I powiem szczerze, że takie podejście mi się podoba. Nie ma tu sytuacji, że gracz na ultra-poziomie jest wśród lamerów, takich jak ja, wręcz nietykalny. Wejdzie na gracza na niższym poziomie, ale z lepszym refleksem, dostanie kule i musi czekać na respawn. Premiowana jest tu szczególnie gra zespołowa, tak reklamowana na trailerach. Jak na razie miałem okazję grać w kilku trybach i w każdym trafiał mi się jakiś partner (chyba nie ma możliwości biegać po mapie jako jednoosobowa armia, jak w BF3). Gdy była to osoba ogarnięta, grało się wybitnie. Wzajemne wspieranie się, podawanie sobie amunicji oraz leczenie. W trybie "normalnym" nawet było widać kontur naszego współpracownika, gdy ten chował się za ścianą oraz kontur oponenta, który pozbawił życia wirtualny byt naszego partnera. Tryb "hardcore" najpewniej miał zbliżyć warunki pola bitwy do rzeczywistości, bo nawet nie otrzymujemy informacji o trafieniu przeciwnika. Nie widzimy również konturu naszego partnera. Gra się tutaj mniej przejrzyście i może to przeszkadzać osobom przyzwyczajonym do rozbudowanego HUB'a. Ale niestety gra w tym trybie nie daje żadnych dodatkowych profitów. Kwestia gustu i preferencji, co komu bardziej odpowiada.
największy pozytyw dla mnie to zabawa w bitwę narodów i zbieranie żetonów. O co chodzi z tymi żetonami w Medal of Honor Warfigther? Każdy walcząc pod flagą swojego kraju zdobywa pewne punkty (żetony). Po skończony meczu otrzymujemy podsumowanie ile to tych żetonów wywalczyliśmy, czasem premiują nas mnożnikiem dzięki któremu w następnej grze otrzymamy więcej tych żetonów. Gdy uzbieramy ich odpowiednią ilość, możemy je "przelać" (w zamian za baretkę) na konto naszego kraju. Zliczanie punktów dla danego kraju jest banalnie proste. Ilość żetonów dzieli się na ilość graczy i otrzymujemy wynik. jednak jest jeden warunek... musi być co najmniej 500 graczy. Proste? A ile daje zabawy.


Granatem hukowym po oczach.
Grafika jest naprawdę fajnie zrealizowana. Miałem okazję grac na ustawieniach grafiki na poziomie "Ultra" i prezentuje się całość naprawdę wybitnie. Przyjemnie jest zrealizowana animacja, gdy otrzymujemy trafienia. Ekran rozbłyska i na chwile tracimy ostrość widzenia oraz barwy na ekranie. Nie wiem jak to wygląda na żywo, bo jeszcze mnie nikt nie postrzelił (oby nikt nie miał takiego zamiaru), ale w grze sprawdza się to wybornie. Zresztą dźwięk podczas ostrzału, też prezentuje się dość dobrze i widać, że Danger Close postarał się w tej kwestii. Również pozytywnie sprawdza się polski dubbing. Wspomnianą misję "Starzy przyjaciele" miałem okazję oglądać z oryginalnej wersji gry i tu trzeba pochwalić twórców, za oddanie charakterystycznego akcentu naszej mowy podczas wypowiadania kwestii angielskich oraz nagranie kilku linijek po polsku.

Kupa, Mości Panowie :(
By tak nie słodzić, muszę też troszkę ponarzekać. Gra idealna nie jest. Ponownie obawiam się, że twórcy za bardzo chcieli dotrzymać terminów i wypuścili produkt zabugowany. Frostbite 2.0 sprawdza się naprawdę dobrze, ale czasem zdarzają się zgrzyty i bardzo niemiłe doczytywanie tekstur. Na początku jednej misji powitały mnie na ekranie gładkie, nieoteksturowane kamienie. Dopiero po chwili (zdążyłem wejść do menu i sprawdzić ustawienia) doczytały się kamienie. Niby można to przeżyć, ale co w takim razie się doczytywało wcześniej, przed rozpoczęciem misji? Kolejny minus, to własnie ekrany doczytywania. Jak macie pecha, to będziecie je wiedzieć często... a gra niestety wczytuje się dość długo. czasem pojawiają się dziwne efekty graficzne. Gracz, który teoretycznie był za zasłoną dymna rozpoczął ostrzał w moim kierunku. Niby wszystko było OK, gdyby nie animacja wylotowych gazów pojawiających się na czarnym kwadracie. Chwilę później z tej samej pozycji inny grać próbował mnie ustrzelić (tym razem skutecznie) i animacja już była poprawna. Zaznaczyć muszę, że ja pozycji nie zmieniałem (leżałem grzecznie na trawce bez ruchu).
Najwięcej problemów sprawiają jednak dźwięki. Pierwszym zgrzytem było, gdy podczas forsowania drzwi, Voodoo zaczął obkładać zamek tomahawkiem... i była cisza. Absolutnie żaden dźwięk nie zaszczycił moich uszu. Ponowna wizyta w menu, zmiana ustawień z 5.1 na stereo... i nadal nic. Może to taki specjalny tomahawk z tłumikiem, by zaskoczyć tych w środku? Bardzo często zdarza się, ze prowadzimy ogień ciągły, wojna na całego, wszędzie latają granaty, kule... a tu broń bez dźwięku, a przelatujące kule brzmią jakby ktoś gwoździem po tablicy drapał.
Ostatnia rzecz, która mnie razi to animacja postaci po otrzymaniu postrzału. W Battlefield 3 jak widzę kolesia szarżującego na mnie i oddam strzał w jego stronę to postać chwilę jeszcze biegnie, a potem rozkłada się na ziemi. W Medal of Honor Warfigther postaci składając się jak scyzoryki. A po eksplozji dość dziwacznie podskakują. Wygląda to tak, jakby podrzucić szmacianą lalkę do góry.

Medal of Honor Warfigther nie ma szczęścia. Za chwile pojawi się Black Ops 2, który ma zdecydowanie mocniejsza pozycję na rynku. Zbieżne terminy premier bardzo źle zadziałały dla MoH. Pierwsze recenzje również nie rozpieściły gry. A szkoda, bo w większości były one bardzo krzywdzące i raczej niesprawiedliwe. Ciężko oceniać jest multiplayer po rozegraniu kilku meczy. Gra jest naprawdę dobra i daje dużo zabawy. Co najważniejsze ma potencjał. EA zapowiedziało już duży patch (jeden wypuścili już w dniu premiery), który ma ponoć poprawić wiele błędów. Zobaczymy.
Jeśli dla gry zabraknie wsparcia, cały potencjał pójdzie w gwizdek... a tego byłoby szkoda.

Dla mnie gra jest 5-/6. Ocena może wydawać się troszkę zawyżona, ale daję jej szansę i duży kredyt zaufania. Wydanie w edycji limitowanej jest naprawdę fajne, dodatkowe postaci, beta BF4 i dodatkowa mapa (ponownie jak przy BF3, sprzedano nam coś, czego jeszcze nie ma), steelbook (którego wizerunek widnieje na początku wpisu) oraz szata graficzna (zwłaszcza wizerunek oficera GROM)sprawiają, że gra od momentu gdy weźmiemy pudełko do reki zachęca do zabawy. Dobra kampania i naprawdę fajny multi oraz kilka ciekawych rozwiązań prosi się o ostateczny szlif. Pocieszam się, że Battlefield 3 na początku też kaprysił. Ale EA wypuściło kilka patchy, które poprawiły grę i teraz naprawdę wygląda to rewelacyjnie. Ale czy Medal of Honor Warfigther ma tyle czasu i czy gracze dadzą jej tyle zaufania, by czekać na usprawnienia? Oby tak, bo w tym tytule drzemie bestia, której jeszcze nikt nie obudził.

Pozdrawiam i do następnego przeczytania (lub do zobaczenia na polu bitwy, by zdobywać kolejne żetony dla Polski :D)

PS. Zapraszam do rozdania, Medal of Honor: Warfighter czeka! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz